Spojrzałam na pakunek. Targałam się myślą, czy nie zaglądnąć do pudełka. Czerwona wstążka pięknie wyglądała na białym, owiniętym wokół papierze. Postanowiłam odstawić zachwycający pakunek. Chwyciłam po książkę, którą zaczęłam czytać wczoraj. Uznałam, że lepiej będzie, gdy wtopię się w niezwykłe przygody Rosalie. I tak jak myślałam, podziałało, niestety tylko na kilkanaście minut. Ciekawość próbowała zwyciężyć, ale ja tak łatwo się nie dawałam. Nieco się teraz telepałam przez nierówności na drodze. Wyjrzałam przez okienko.
- Przepraszam! Długo jeszcze? - zapytałam woźnicy.
Uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na mnie na ułamek sekundy. Był młody i przystojny, ponoć większość dziewcząt nie mogła opanować się jego urokowi. Próbował zamącić mi w głowie swoim zabójczym uśmiechem. Takie sztuczki nie na mnie.
- Do wszystkich dziewczyn się tak szczerzysz?
Spojrzał na mnie spode łba i znów uśmiechnął. Chciał mnie zbyć, ale ja się nie dam. Nie lubię takich typów. Myśli, że jeśli jest przystojny, to zdobędzie każdą dziewczynę na świecie? Jeśli tak, to się grubo myli.
Nastała cisza. Czyżby nie usłyszał moich dwóch ostatnich pytań? No, nie ładnie.
- Długo jeszcze? - powtórzyłam głośniej. Zrobiłam minę zniecierpliwionej i poczekałam na odpowiedź, która doszła do mnie po minucie.
- Panienka będzie niestety musiała poczekać kilka długich godzin. A co? Nie lubisz mojego towarzystwa? - uśmiechnął się łobuzersko.
- Twojego towarzystwa nie zauważyłam i nie umiem zauważyć - mrugnęłam i schowałam się do środka.
Co za typek. Co on sobie myśli? Spojrzałam ukradkiem na pakunek. Nieee... nie mogę tego otworzyć. Przypomniałam sobie obietnicę, którą składałam Księżniczce Annie: "Pani, pakunek przetrwa całą drogę nieotworzony. Nie musisz się o niego martwić."
Pokręciłam głową. Muszę odetchnąć. Wychyliłam się teraz trochę mniej niż wcześniej.
- Przepraszam, mógłbyś zatrzymać konie na kilka minut? Muszę wyprostować nogi - powiedziałam z lekkim uśmiechem, chyba podziałał.
- Jasne - odpowiedział, a po kilku sekundach już staliśmy.
Drzwi otworzyły się przede mną za nim zdążyłam chwycić za klamkę. Chłopak podał mi rękę, skorzystałam z niej tylko dlatego, że nie chciałam być niemiła. Wciągnęłam nosem świeże powietrze i podeszłam do najbliższego drzewa. Oparłam się o niego, zaśmiałam się.
- Co cię tak śmieszy? - zapytał po chwili ze zdziwioną miną.
- Życie. Życie mnie śmieszy - odpowiedziałam spoglądając na jego reakcję.
- Dlaczego? - wydawał się ciekawy i poważny.
- Ponieważ czego bym nie zrobiła, to i tak jest zagrożenie, że umrzemy. Zestarzejemy się albo zginiemy z nie wiadomo jakich przyczyn. Śmierć jest łatwa, prosta, to życie jest trudne - pod koniec mówiłam ciszej i ciszej.
Niespodziewanie zjawił się ku mojego boku. Spojrzał mi w oczy.
- Wydaje mi się, że taka młoda dziewczyna jak ty nie powinna zamartwiać się śmiercią. Spójrz - pokazał na piękną przyrodę wokół nas - żyjemy. I tylko to teraz powinno się liczyć. Nie możemy się zatracić na rozmyślaniach o tym, że kiedyś nas na tym świecie nie będzie.
Uśmiechnęłam się lekko, chyba miał rację. Powoli zaczęłam iść do karocy.
- Już? - zapytał. No tak, byliśmy chyba na powietrzu tylko przed trzy minuty...
- Tak, niema co zatrzymywać życia i przygód, które czekają gdzieś tam daleko - wskazałam drogę wiodącą jeszcze przed dobre kilka godzin.
Uśmiechnął się, po czym zasiadł z długim palcatem, pogonił konie.
Zrozumiałam, że nie jest on nawet taki zły, więc chyba go polubię. Pakunek odszedł daleko w moich rozmyśleniach, nie ciekawiło mnie już, co w nim jest, muszę być posłuszna Księżniczce.
***
- Panienko, już jesteśmy - usłyszałam głos chłopaka.
Wstałam szybko, chyba usnęłam. Przetarłam oczy i spojrzałam na okienko. Byliśmy na miejscu... jak tu ładnie! Domki były wspaniałe, co chwila widziałam przy nich wspaniałe czerwone róże. Uwielbiam je. Otworzyłam powoli klamkę. Była lodowata, czarna i trochę skrzypiała, ale wybaczam jej. Wysiadłam wraz z pakunkiem i pokusa znów powróciła. Zamknęłam oczy i zaczęłam głęboko oddychać. Co tam jest, że tak na mnie działa?
- Wszystko w porządku? - podszedł do mnie z troską w oczach.
- Tak, jasne - odpowiedziałam szybko, po czym spojrzałam na numery domków. Nigdzie nie było numeru 1749, więc zaczęłam iść w lewą stronę, może tam znajdę ten domek.
- Alexandro, to tutaj. Przyjrzyj się dokładniej - powiedział tłumiąc śmiech.
Podeszłam do nich jeszcze raz, ale nigdzie nie było domu 1749. Pokręciłam głową, czy on mnie ma za idiotkę? Spojrzałam na niego wściekła. Jaki z niego dzieciak.
- No popatrz przed siebie - uśmiechnął się szeroko pokazując palcem maleńką tabliczkę, która znajdowała się na (tak mi się wydawało) garażu. Niestety, tabliczka nie wskazywała nic innego jak numer 1749.
- Dzięki - odpowiedziałam nie patrząc na niego i ruszyłam do domku. Wydawało mi się, że ktoś na mnie cały czas patrzy, nie, to nie ten woźnica. Ten ktoś jest znacznie dalej, ale nie chce podejść, bo myśli, że mnie wystraszy. Stanęłam na chwilę i spojrzałam w kierunku drzew, ujrzałam lekko wychyloną zza pnia głowę mężczyzny. Nie był zbyt daleko, więc odczytałam jego myśli: "Niech ona tam nie idzie. Moja żona ją przepędzi, jak zrobiła to ze mną. Niech ona tam nie idzie. Zatrzymała się? Świetnie!" Postanowiłam zawołać ów człowieka, który boi się o to, że jego żona źle potraktuję młodą dziewczynę z pakunkiem.
- Przepraszam!? - zawołałam do mężczyzny z uśmiechem. - Mógłby pan tu przyjść?
Spojrzał na mnie jakbym oszalała i odbiegł od drzewa. Pędził, aż się za nim kurzyło. No tak, wspaniale. Po chwili usłyszałam śmiech woźnicy, telepał się tylko dlatego, że mężczyzna uciekł, bo go zawołałam? Postanowiłam jednak pójść do domku. Z uśmiechem zapukałam do drzwi. W oknie poruszyła się postać, która w mgnieniu oka pojawiła się przy drzwiach i otwierała je.
- Czego tu? - syknęła spoglądając na mnie spode łba.
Była to staruszka, czarne, krótkie włosy, niebieskie oczy, długi nos, przekrzywiony nieco na prawą stronę. Była niskiego wzrostu, krępej budowy ciała. Miała na sobie ciemnoniebieską sukienkę w drobne, różowe kwiatki. Patrzyła na mnie zajadle. Pokazałam jej pudełko i przyklejoną do niego pieczątkę królewską. Jej oczy rozbłysły, lecz nie wzięła jej.
- To przesyłka dla pani - powiedziałam wyciągając ręce w jej stronę. Dalej mi chyba nie wierzyła.
- To jakiś żart? - spytała prychając. Uśmiechnęła się krzywo i już chciała zamknąć drzwi gdy przeczytałam jej myśli i zatrzymałam nogą zamykające się wejście.
- Nie, to nie jest żart. Odpowiadając na pytania krążące po pani głowie; tak, przyjechałam z drugiego końca Królestwa, więc byłaby pani tak miła i wzięła prezent, tak od Księżniczki Anny - uśmiechnęłam się zachęcająco.
- No cóż - wydawał się zszokowana, jej telepiąca dłoń chwyciła pakunek. - Dziękuję - powiedziała, po czym zniknęła w środku.
No to chyba powinnam już pójść. Chciałam zamknąć drzwi, lecz ona zatrzymała mnie swoim głosem.
- Wejdź, wraz z tym chłopakiem - zawołała w głębi. Spojrzałam na swojego towarzysza. Weszliśmy razem do środka.
Domek, choć z zewnątrz wydawał się mały, to wewnątrz był ogromny i przestronny. Meble były stare, lecz świetnie się reprezentowały. Domek był urządzony w kolorach ciepłych, a to i ówdzie były drewniane meble. Weszliśmy do salonu, w którym pachniało przygotowanym przed chwilą obiadem.
- Nie krępujcie się, usiądźcie - pokazała na krzesła. Usiedliśmy obok siebie i zaczęliśmy wypatrywać starszej pani w dalszej części domu. Po chwili przyniosła talerze napełnione wspaniale pachnącym wywarem i wijącymi się kluskami.
- Mam nadzieję, że lubicie rosół - uśmiechnęła się chyba szczerze i wróciła do kuchni.
- Och - tylko tyle umiałam z siebie wydusić. Tak dawno nie jadłam rosołu! Chyba z kilka lat temu mama przyrządziła tą zupę, zaledwie kilka dni przed śmiercią. Dwie łzy spłynęły mi po policzku, na wspomnienie mojej spaniałej mamy, która uparcie próbowała przeżyć. Gdy wiedziała, że nie ma dla niej szans, chciała, abym pochowała ją nad jej ulubioną rzeką. Wytarłam pospiesznie policzki.
- Tak, lubimy rosół - odpowiedział mój kolega widząc, że nie dam rady nic z siebie powiedzieć. Skinieniem głowy podziękowałam mu za pomoc. Uśmiechnął się lekko.
Starsza pani przyniosła sztućce i zupę. Gdy nalała nam po chochli, usiadła na przeciwko nas i uśmiechnęła się.
- Musicie być głodni, przebyliście spory kawał drogi - powiedziała wzdychając. - No to niech panienka powie, co mi Księżniczka w tym pudełku dała. Postanowiłam go nie otwierać, aż wróci Kaziu.
Ups. Chyba go spłoszyłam, czyżby to był ten mężczyzna, który uciekł na myśl o tej dobroczynnej, starszej pani? Spojrzeliśmy po sobie.
- Ten pan, jest szczupły i wysoki? - zapytał nieco się śmiejąc. Jego niebieskie oczy tryskały radością.
- Widzieliście go? - spytała spoglądając to na mnie, to na chłopaka.
- Tak jakby - odpowiedziałam powoli. - Chował się za drzewem i nie chciał do nas podejść, choć go zawołałam. Uciekł...
Zaczęła kręcić z niedowierzaniem głową. Zaśmiała się.
- Chyba wam nic nie mówił, że jestem zła, okrutna i podła, nie? - zapytała biorąc do ręki różę z flakonika.
Pomyślałam, że lepiej nie mówić jej, że umiem czytać w myślach i chciał nam przekazać "złą wiadomość".
- Nie, nic nie mówił.
- No to otworzymy pakunek teraz, przy was, chyba, że już zaglądaliście do środka - podniosła jedną brew do góry.
- Nie, z ręką na sercu! - powiedzieliśmy razem.
Starsza pani poszła do kuchni po nóż, po chwili rozcinała wspaniały, biały papier. Rzuciła go na podłogę i zaczęła się śmiać.
- Haha, ja i łucznictwo? Przecież to jakaś pomyłka! - wybuchnęła śmiechem.
Wraz z kolegą wychyliliśmy się, by spojrzeć na prezent. Był tam piękny biały, przyozdobiony złotem łuk i strzały. Piękny komplet.
- Chciałam tylko kilka ptaków do zjedzenia, nic więcej. Łuk, co mi po nim, jak nie umiem strzelać? Kaziu też nie umie - pokręciła głową.
- Ale ja umiem... - powiedziałam cicho i powoli.
Spojrzała na mnie ukradkiem, po czym chwyciła łuk i strzały.
- Proszę, to chyba twoje - orzekła nieco z zawodem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz